środa, 12 listopada 2014

Szyjogrzeje i wirus

Witajcie Kochani.
Tytuł posta może trochę dziwny, ale adekwatny do tego co się u mnie ostatnio działo.
Skończyłam wreszcie dwa ocieplacze na szyję dla moich bratanic. Na razie tylko jedna dostała i nosi, a na drugą poczeka sobie do piątku.
Cieszę się, że udało mi się je wydziergać, zanim zima się skończy (ha ha jeśli przyjdzie), bo kolejne zimowe "produkty" czekają.
Niestety sił i chęci do pracy brak. Ostatnio miałam 6 dni wolnego i cieszyłam się, że wreszcie będę mogła "coś zrobić", no i co? Lipa. Jak zawsze z moimi planami, chyba nie warto. Córcia rozchorowała mi się zaraz pierwszego dnia. Jakiś paskudny wirus się przyplątał, dziecko zdążyło mi zwymiotować w przeciągu 3 godzin, 5 razy, co oczywiście kiepsko wpłynęło na mój układ nerwowy. Lekarza odwiedziliśmy, a nawet dwóch (niestety naszej Pani Doktor nie było), ale dla nich to normalka. Moja Lilka, po zbadaniu, żeby udowodnić, że naprawdę coś jej dolega raczyła nawet "puścić małego pawika" w gabinecie lekarskim. Na szczęście po dwóch dniach było lepiej, ale co się nie spałam w tym czasie, to moje.
Wydawało się, że wychodzimy na prostą. Z czystym sumieniem zostawiliśmy z moim Mężem naszego Kochanego Urwisa pod opieką Babci, a sami wybraliśmy się na przedstawienie (bilety kupione już we wrześniu) pt. "Złodziej". Aktorzy świetni, miejsca dobre, sztuka ciekawa, a mnie mimo to czegoś brakowało. Okazało się później, że dobrego samopoczucia. Na drugi dzień dopadły mnie bóle brzucha, mięśni oraz głowy, ale niestety w cierpieniu nie byłam sama. Kiedy powiedziałam Mężowi, że mnie mdli, zażartował, że może mam dla niego niespodziankę i jestem w ciąży? Przestało mu być wesoło, kiedy jego dopadły podobne objawy. Ratowaliśmy się Gripexem i Enterolem (nie to nie jest reklama leków). Pomogły, ale nie od razu.
Reasumując, jest już lepiej. Mój Mąż jest w pracy, ja idę jutro, a Lilka także ma się lepiej, jednak wciąż musi brać leki, bo kaszle.
Jeśli macie jeszcze trochę cierpliwości to pokaże Wam te ocieplacze.



 Foty, jak to ostatnio u mnie "na wariata". Szary szyjogrzej jest większy, bo dla starszej 11-letniej dziewczynki, czarny zaś będzie nosiła 6-latka.
Życzę Wam miłej nocy i do następnego razu. Pa :)

wtorek, 4 listopada 2014

Poszewka z bavarian crochet

Bardzo dawno nic nie publikowałam, ale mój czas jest bardzo ograniczony. "Coś za coś", albo szydełkuję, albo bawię się z córką. Zgadnijcie co wybieram?
 Dziś pokażę Wam poszewkę, którą obiecałam mojej Mamie "wieki temu".
Wreszcie skończyłam, ale czeka na mnie jeszcze jedna, więc pewnie za jakiś czas się pojawi.
 Środek poszewki to wzór "bavarian crochet", którego wykonania uczyłam się z tego kanału.
 Bardzo pracochłonny i bardzo włóczko-żerny, dlatego zrezygnowałam z całego wykonania nim poszewki.
Tył klasyczny, czyli "babciny kwadrat".
Mam nadzieję, że mojej Mamie się spodoba.
Życzę Wam miłego dnia i bardzo dziękuję, że wciąż do mnie zaglądacie.
Całuski i pędzę zobaczyć co u Was słychać :)